22 sierpnia 2015

Wyjazd psim okiem - czyli relacja znad morza.. i nie tylko :)





Zaczęło się niewinnie. Jakaś krzątanina po domu, pańcia biega, mrucząc pod nosem, że jak zwykle wszystko na jej głowie. Wyciąganie walizek, robienie jakiś list? Nieco mnie ta cała sytuacja zestresowała, więc poszedłem do swojej klatki i stamtąd bacznie obserwowałem rozwój wydarzeń. Pani z miną mędrcy chodziła po domu i rozglądała się, czego jeszcze zapomniała spakować. Nie przeszkadzałem jej, bo wyglądała na bardzo skupioną. Następnego dnia zapakowali wszystkie manatki do autka i już prawie ruszali. Lekko speniałem, że o mnie zapomną i będę musiał zostać sam w domu, jak ten Kevin z gadającego pudełka, zwanego telewizorem. Na szczęście moi ludzie są ostrożniejsi, więc dostałem swoją poduchę na tył autka i wyruszliśmy w drogę. Generalnie lubię jeździć autkiem, ale to co zafundowali mi moi ludzie tego razu, to przegięcie. Siedem, siedem długich godzin, w furczącej maszynie. W planach miałem zgłoszenie ich do TOZ-u, no bo kto to widział tak psa biednego męczyć. Ich szczęście, że robili dla mnie postoje, a część podróży spędziłem na kolanach pani, bo wierciłem się (specjalnie!) po całym tyle i wszystkich denerwowałem.
W końcu dojechaliśmy do Bydgoszczy, gdzie mieszka rodzina mamci. No co mam dużo szczekać, przeszła mi złość na nich, bo zabierali mnie nad jezioro i byłem strasznie rozpieszczany przez babcię? Tak, chyba tak się ta pani nazywała. Po kilku dniach mamcia znów zapakowała manatki, a mnie przeszedł dreszczyk strachu - myślałem że to będzie nasz nowy dom, w końcu było tak miło... A więc znowu autko.. Tym razem jednak było znośnie, podróż trwała jakieś dwie godziny. Dojechaliśmy do Gdyni i tam mieliśmy osiąść na najbliższe cztery dni. Cóż, niezbyt zadowolony byłem faktem tych częstych przeprowadzek, ale pańcia obiecała, że ma dla mnie super, hiper extra niespodziankę. Nie mogłem się doczekać co też to może być? Nowa zabawka, szelki a może randka w ciemno z jakąś uroczą suczką? Ah, nie mam jajek więc to ostatnie.... No po prostu zapomnijcie o tym ostatnim! :) 
Pan odział mnie w szelki i poszliśmy nad morze. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to jest, więc poziom ekscytacji sięgał zenitu. Wyszliśmy na ulicę i po krótkim spacerze dostrzegłem chyba z milion ludzi!! Wyobrażacie sobie? Tyle ludzi do kochania, tyle rąk do głaskania, tyle dzieci do lizania! Pomyślałem sobie, że jesteśmy w ludzkim raju, ale to nie koniec, bo po chwili mym oczom ukazała się ..... najogromniejsza kałuża jaką widziałem w życiu! o matko! o psia kość! jaciejaciejacie! Teraz to już na pewno jestem w raju! 
Tak chciałem już potaplać się w tej kałuży, że wnet smycz wyrwałem z mamciną ręką. Podeszliśmy bliżej i co się okazało? Jakieś fale mnie łapały, a były dużo większe niż moje małe ciałko toteż odmówiłem stanowczo kąpieli w tym przybytku. Wytrwałem jednak jakieś piętnaście minut, do momentu, aż pani nie przyniosła patyczka i sama nie weszła w morskie objęcia. No to wlazłem za nią, żeby się przypadkiem nie utopiła, bo co ja bym bez niej zrobił? Oooo raju! Co ja się napływałem! Z prądem, pod prąd, na fali i niestety też parę razy pod falą. Nachłeptałem się tyle obrzydliwie słonej wody, że przez chwilę wstyd mi było z niej wyjść, bo bałem się, że będę wyglądał jak beczka! Tak się jednak nie stało, więc po pływackich wyczynach kopałem dziury i odpoczywałem z nowo znalezionym przyjacielem - patykiem. A potem jak widać na powyższym zdjęciu.. Plażing, smażing, fajne suczki i te sprawy... 8-)




Inne dni były równie ciekawe jak ten. Ganiałem po plaży z różnymi psiakami, bawiłem się piłkami, frisbee.
Raz nawet państwo zabrali mnie do Sopockiej Zatoki Sztuki, gdzie wylegiwałem się na skórzanej białej kanapie i nikt nawet na nas nie fuknął z tego powodu! 

Zatoka Sztuki

z koleżanką :-)






Wieczory spędzaliśmy na Gdyńskim mini molo a w czasie odpoczynku w pokoju, zajmowałem się gryzieniem sznurka :)





Piesohiena - Porządny nadmorski wiatr postawił mu uszy :)

Chyba nie tak to miało wyglądać :) 




Ostatni spacer po plaży


To były na prawdę udane wakacje! Codziennie byłem tak zmęczony, że wieczorem nie miałem nawet sił wyjść siku! Droga powrotna nie była już tak uciążliwa, bo odsypiałem ostatnie dni. 
Już tęsknię do morza, plaż i suczek oczywiście! :) 


Ostatnie, smutne spojrzenie na Sopot :(





A teraz koniec opowieści z perspektywy Terrora:-) 


Muszę przyznać, że od wyjazdu do Bydgoszczy, mam wrażenie, że ktoś podmienił mi psa.
Stał się bardziej zrównoważony, tysiące ludzi w Sopocie były mijane ze stoickim spokojem. Na plaży za każdym razem odwoływał się ładnie od psów, zero gryzienia po rękach, czy psocenia w obcych miejscach. 
Bardzo poprawiły się wzajemne relacje. Pies słucha się w prawie każdej sytuacji, a mnie rozpiera duma! :) 
Nad morzem podchodziło do nas mnóstwo ludzi, z pytaniami o rasę, charakter, imię. Każdy piał z zachwytu nad uroczą Terrorkową mordką i nieskromnie mówiąc - mają rację :D



Ze mniej przyjemnych spraw - Terror ostatniego dnia złamał paznokieć wzdłuż. Nawet nie wiem w którym momencie to się stało, ale szybko wróciliśmy na kwaterę i opatrzyliśmy ranę, a już w domu następnego dnia pojechałam z nim do weterynarza. Okazało się, że możliwe, że będzie trzeba ściągnąć mu cały paznokieć pod narkozą, jeśli nie będzie się dobrze goił. Teraz okazało się, że rozdwajają mu się prawie wszystkie pazurki - szybko skonsultowałam to z panią wet i okazało się, że Terror ma niedobór witamin, spowodowany tym, że barf nie działa na niego tak jak powinien. Po prostu nie przyswaja niektórych składników z diety. W związku z tym jesteśmy zmuszeni zaprzestania karmienia surowym, a przejścia znowu na chrupki :( 
Ciężka przeprawa przed nami, bo to oznacza (bankowo!) kilkudniową głodówkę, zaprzestanie karmienia smakołykami (póki się nie przestawi na karmę)


A teraz trochę reklamy :-) :

 Gdybyście wybierali się do Bydgoszczy, to jakieś 20km za nią ( w stronę Koronowa) znajduje się Stopka Rożen - Skansen. (klik) Znajdziecie tam najpyszniejszą karkówkę pod słońcem! Przysięgam! Rozpływa się w ustach, do tego zupa staropolska - niebo w gębie! 
Mięsko robi się na wielkim grillu, obsługa jest przemiła. Z psem można zjeść nie tylko na ogródku, ale również wewnątrz lokalu. Jeśli lubicie grillowe klimaty i niewygórowane ceny za znakomite jedzenie, to polecamy bardzo gorąco!

Kolejnym miejscem, gdzie możecie dobrze zjeść, a dodatkowo okazało się psiolubne jest restauracja Tesoro , w Sopocie. Prowadzona przez Włochów, z prawdziwym włoskim jedzeniem. Pierwszy raz skusiłam się tam na smarowanie pizzy oliwą, zamiast keczupem. I wiecie co? Każdy miłośnik pizzy powinien tego spróbować! Jest genialna!!! 
Terror wylegiwał się na swoim krzesełku,, a pod stołami widać było też inne psiaki, każdy z nich dostawał swoją miskę z wodą :)


Żeby nie było tak kolorowo i smacznie wszędzie to ostrzegę Was przed najobrzydliwszymi goframi jakie dane mi było zjeść w życiu. 
Miejsce zła mieści się w Sopocie, w takim półkole przed molo. Po jednej stronie są stragany z pamiątkami i biżuterią, a po drugiej budki gastronomiczne. Mniej więcej w połowie są owe gofry. Nie dość, że cena za gofra była kosmiczna bo aż 14zł, a był on tylko z nutellą i bitą śmietaną, bo nie mieli świeżych owoców - to sam gofr był twardy jak kamień i po wzięciu jednego gryza poszłam tam z awanturą jaki szit wciskają ludziom. Z wielką łaską dostałam zwrot pieniędzy - także nie polecam!

Niezbyt smacznie było też w sopockiej Lagunie Smaku, zaraz przy molo.
Ceny nie są tragiczne, ale ... zamówiliśmy polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym, z pure i bukietem warzyw. 
No cóż.. Polędwiczka była bardzo gumowa, sosu to nie uświadczyliśmy wcale, jedynie znalazło się na talerzu kilka kurek. A bukietem warzyw okazała się mrożona mieszanka :) 
Jak jesteście bardzo głodni, to można zjeść, ale tyłka nie urywa.



A Wam jak minęły wakacje, urlopy?
Mam nadzieję, że równie dobrze jak nam! :) 
Bo choć było dużo za krótko, to jednak cudownie :) 


Pozdrowienia!



PS. Terror za trzy dni kończy swój pierwszy roczek, ale niestety na prezenty będzie musiał poczekać do wypłaty, bo wyjazd zrujnował nasze portfele doszczętnie. I znacznie bardziej niż planowaliśmy! :) 



Read More

5 sierpnia 2015

O psich lękach słów kilka...(dziesiąt) :)







Jak wiadomo strach towarzyszy nam wszystkim, w różnych momentach życia. Obawiamy się utraty bliskich, skoku z wysokości, występu publicznego czy szerszeni. Strach często pomaga uniknąć niebezpieczeństw (jak np. przed ugryzieniem, przez wyżej wspomnianego szerszenia) i jest zupełnie naturalnym odruchem.
Inną sprawą jest lęk, który jest procesem wewnętrznym, zaburza prawidłowe funkcjonowanie, powodując irracjonalne stany i nienaturalne zachowanie.  Stan ten objawia się stresem, uczuciem napięcia, zagrożenia czy skrępowania.
U psów najczęściej występującym z lęków jest lęk separacyjny.
Objawia się on szczekaniem, wyciem, piszczeniem, gryzieniem przedmiotów lub wygryzaniem sobie przez psa ran na ciele oraz niekontrolowanym załatwianiu potrzeb fizjologicznych.
Podstawowymi przyczynami powstawania lęków u psa są uwarunkowania genetyczne, zaburzenia okresu socjalizacji, oraz niemożność produktywnego zużycia nagromadzonej energii, której następstwem może być nerwica, a nawet depresja psa.

Przyczyny lęków:


1. Brak odpowiedniej socjalizacji :

 Bardzo często winę za lęki psa zrzuca się na karb tego, że doświadczył on przemocy, w szczególności jeśli nie wiemy jakie były jego wcześniejsze losy. W hodowlach, socjalizacją zajmują się hodowcy, niestety niekiedy bywa to przez nich zaniedbane - szczególnie jeśli hodowla znajduje się daleko od wielkiego miasta i zgiełku, gdzie teoretycznie szczeniak powinien być zabrany tak by poznał hałas jeżdżących karetek, samochodów, dużą ilość obcych ludzi, psów czy nowych miejsc. Tak jak napisałam, wszystko wygląda pięknie w teorii. W praktyce często zostaje to nieco zaniedbane - tak było też w naszym przypadku.

 Terror pochodzi z hodowli znajdującej się z dala od wielkiego miasta i nie był przyzwyczajony do wszystkich hałasów. Mimo, że mieszkamy pod lasem i nie ma tu wielkiego zamieszania, Te bardzo stresował się gdy mijały nas auta z dużą prędkością, a ciężarówki jadące do kopalni syczały i wydawały z siebie te wszystkie straszliwe dźwięki.
Problemem były też piszczące śmieciarki, strzepywanie prania, a nawet szeleszczący worek od śmieci. Z tym wszystkim poradziłam sobie sama, jednak uważam to za rażący błąd hodowcy, że malec nie został odpowiednio przygotowany do normalnego życia. Małymi kroczkami, odgoniliśmy złe duchy ciężarówek, pranie i worki również odeszły w zapomnienie. Jedynym małym problemikiem pozostaje wciąż kontener na śmieci, ale i tutaj wszystko zmierza ku poprawie. Początkowo Terror tak bardzo bał się wynoszenia śmieci, że gdy niosłam w jednej ręce worek, w drugiej smycz zostawał za drzwiami klatki i obserwując, czekał tam dopóki nie wyniosę ich do kontenera, i nie wrócę po niego. Dziś młodziak jest w stanie podejść ze mną do kosza, ale nadal czeka w odległości 1-2m, więc wciąż nad tym pracujemy. Jak? Przeczytacie później :)

Kolejną sprawą dyskusyjną jest kwarantanna poszczepienna. Tutaj możecie przeczytać co dokładnie mam na myśli. W skrócie napiszę jednak, że chodzi o to, że w tym ważnym okresie, w którym pies powinien być wystawiony na kontakt z otoczeniem przypada okres poszczepienny,  czyli tzw. kwarantanny i przez cały jej okres trwania szczenię nie powinno opuszczać domu (jak radzi większość weterynarzy) bo jest narażone na złapanie wielu chorób, mogących doprowadzić nawet do śmierci. Choć nie jestem lekarzem weterynarii, poddaję trochę wątpliwości słuszność tego działania, ponieważ zarazki przynosimy do domu na ubraniach, dłoniach, a w szczególności na butach. Gdybyśmy tak na prawdę mieli odizolować szczenię od wszelkich zarazków, buty powinny zostawać przed mieszkaniem, ubranie powinno zostać przebrane przed wejściem do domu, a ręce zdezynfekowane. Jednym słowem nierealne :) Jako, że Terrora odbieraliśmy z hodowli nieco później, niż jest to zalecane, akurat przypadał u niego właśnie ten okres. Po konsultacji z weterynarzem, dowiedziałam się, że nie mam psa męczyć w domu, że nosząc psa na rękach w miejscach potencjalnie zagrożonych, jest takie samo prawdopodobieństwo zarażenia jak przy samodzielnym chodzeniu, oraz że szczepienia, które miał do tej pory wykonane (jeszcze nie całkowicie) już go chronią. Tym sposobem odpuściłam sobie co prawda chodzenie po często uczęszczanych parkach, czy osiedlowych uliczkach, gdzie wszyscy wyprowadzają swoje czworonogi, za to zabierałam Te na trawkę przy bloku, który jest ogrodzony, a prócz nas tylko dwie rodziny mają psa.
Jednak jeśli mimo wszystko chcesz przetrzymać szczeniaka w domu, należy pamiętać by dostarczać mu różnego rodzaju bodźców, których może doświadczyć po wyjściu na zewnątrz. Nie bój się zaprosić grona hałaśliwych znajomych, gdy malec się przestraszy zawsze możesz poprosić ich, o rozmowę w cichszym tonie, lub zanieść psa do jego legowiska, gdzie będzie czuł się bezpieczny. Możesz też puszczać mu dźwięki karetki, straży, śmieciarki, ujadanie innych psów, śpiew ptaków, dźwięk burzy - wszystko z czym może mieć do czynienia w przyszłości.



2. Genetyka


Patrząc na psa niestety nie jesteśmy w stanie stwierdzić ile z jego zachowań ma podłoże genetyczne, a ile jest następstwem doświadczeń życiowych. Warto jednak pamiętać, że spokój zapewniony ciężarnej suce, oraz już po porodzie ma ogromne znaczenie i przekłada się na zachowanie jej i szczeniaków w zależności od tego jaką opiekę ma zapewnioną.
Dobrym sposobem, na sprawdzenie charakteru szczeniaka są testy psychiczne tzw. Campbella - klikając tutaj możecie się dowiedzieć na czym polegają. Hodowca wykonując taki test może określić, które ze szczeniąt jest pewne siebie, bojaźliwe, a które niezależne. Tutaj natomiast można poczytać o testach opracowanych przez Andrzeja Lisowskiego, które trochę bardziej podobają mi się pod względem samego sprawdzenia. Poza tym według mnie te testy są miarodajne jedynie w otoczeniu, jakie pies do tej pory poznał. W przypadku gdy jedzie do nowego domu, poznaje nowe bodźce, ludzi, zwierzęta - testy mogą wypaść inaczej.
Dobrym przykładem tego będzie Terror :-)
Wśród swoich sióstr i braci uchodził za najspokojniejszego, najbardziej zrównoważonego, ale jednocześnie na bardzo pewnego siebie. A u nas od pierwszego dnia istny terror w domu. Stąd też wzięło się jego imię - Terror(ysta) :-)
A jeśli chodzi o pewność siebie? Przykładem jest Te, który widząc jelenia schował się za mną "mamonoweźratuj" :) Taki to z niego pies myśliwski!


Duże znaczenie w charakterze ma również dobór rasy. I tak jak jack russelle z natury są pewne siebie i nieustraszone, tak np. już  chihuahuy są bardziej nerwowe i lękliwe. Oczywiście nie mówię, że wszystkie jacki są nieustraszone i pewne siebie. (Przykład Te, powyżej)



3. Przemoc i złe doświadczenia życiowe.

Każdy z nas pewnie nie raz słyszał, zna kogoś, lub sam ma jakieś traumy. Niektórzy ugryzieni przez psa, już nigdy nie zbliżą się do czworonoga, choćby nie wiem jak przyjacielski był jego charakter. Inni po wypadku samochodowym nie odważą się więcej kierować autem, bądź też nawet jechać jako pasażer. Osoba, u której w rodzinie nadmiernie przewijał się alkohol, może mieć do niego obrzydzenie do końca życia, lub bardziej brutalny przypadek - osoba gwałcona, może w przyszłości mieć problemy z nawiązywaniem poprawnych relacji z płcią przeciwną. Tak jak w nas, tak i w psach każda trauma odciska jakieś piętno w późniejszych zachowaniach. Pies pogryziony w okresie szczenięcym przez innego, może już zawsze kojarzyć innego psa (lub konkretną rasę) z bólem, bity czy kopany przez ludzi - z cierpieniem, psy maltretowane w przeszłości mogą silnie reagować na szybkie ruchy ręką, nogą czy przedmiotami, szczególnie w kierunku ich samych. 
Nie leczone lęki mogą się nasilać, lub powodować u psa silne reakcje stresowe. Ważna jest odpowiednia terapia (często) z pomocą behawiorysty, i/lub z równoległą terapią farmakologiczną.
Ważnym jest, by odpowiedzialny właściciel dawał psu poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Bez takiej osoby, ciężko będzie by życie psa wróciło na właściwe tory, a wszelkie strachy zostały odgonione.

4. Lęki wyuczone lub skojarzeniowe.


Niektóre lęki rozwijają się w wyniku przeżyć wywołujących skojarzenia. Przykładem będzie pies, który boi się weterynarza i w momencie badania reaguje agresywnie, kłapiąc na niego. Weterynarz zaleca używanie w trakcie wizyty kagańca, którego po kilku wizytach pies zaczyna się bać, bo wywołuje nieprzyjemne skojarzenie z badaniem.

Przykładem dobrego skojarzenia jest kliker. Pies uczy się, że po każdym kliknięciu następuje smakołyk.
To, czy wyuczone skojarzenie tworzy się natychmiast, czy dopiero po kilkakrotnym powtórzeniu się sytuacji, zależy od psa. Bystre psy wyciągają wnioski już za pierwszym razem – nazywa się to one-trial learning. Jeśli uczymy psa sztuczek czy posłuszeństwa, taka umiejętność jest bardzo przydatna. Jednakże w wypadku psa lękliwego, może okazać się przekleństwem.













NAJWIĘKSZE STRACHY MOJEGO PSA I JAK SOBIE Z TYM PORADZIŁAM:

Zaznaczam, że nie jestem behawiorystą i to co podziałało na mojego psa, niekoniecznie poskutkuje w Waszym przypadku. Możecie jedynie sugerować się moimi rozwiązaniami, ale własną technikę trzeba wypracować samodzielnie, a jeśli nie przynosi rezultatów, udać się do specjalisty.


- Szybko przemieszczające się auta, ciężarówki (wypracowane) 
Jako, że mieszkam w dość spokojnej okolicy, miałam nieco ułatwione zadanie. Do ulicy jest ok. 50m, a największy ruch jest w godzinach międzyzmian na kopalni. Przede wszystkim starałam się unikać tych kilkunastu minut, gdzie ruch jest na prawdę napięty, na pory spacerowe. Nie wychodziłam za bramę naszego ogrodzonego bloku, tak by nie zbliżać się do pędzących aut i nie narażać psa na niepotrzebny stres. W zamian za to pozwoliłam w spokoju obserwować Terrorowi przemieszczające się szybko pojazdy, stopniowo zbliżając naszą odległość do nich. Po wyjściu za bramę, gdy auta nas mijały Te podkulał ogon, jego mięśnie sztywniały, uszy kładł po sobie i całym ciałem sygnalizował swój strach. Stanowczym, ale nie podniesionym głosem, mówiłam "Nie bój się, jest okej". Każde stracenie zainteresowania pojazdami nagradzałam. Czasem przejście raptem 100metrów zajmowało kilkanaście minut. Bywało, że kompletnie zamykał się w bodźcach zewnętrznych, nie zwracając uwagi na mnie, następował koniec sesji i wracaliśmy do domu i powtarzaliśmy sesję na kolejnym spacerze. Z czasem jednak ciekawość świata i pyszne smaczki przeważyły nad strachem i okazało się, że jadące auta to nic strasznego.


- Worki foliowe. (wypracowane)
To była nasza zmora przez jakieś dwa, trzy miesiące. Terror gdy tylko widział, że wyciągam worek na śmieci, uciekał do innego pokoju/klatki. Nie inaczej było, gdy opróżniałam siatki z zakupami, choć te były nieco mniej stresujące. (W końcu trzeba było sprawdzić, co się w nich ukrywa :-) )
Jak walczyłam? Tutaj poszło prosto - Opróżniając siatki zawsze znajdywałam tam ukryty smakołyk, który najpierw pies dostawał z ręki, później musiał sam sięgać z wierzchu worka, w końcowych sesjach wygryzał już worek by się dostać do czegoś dobrego. 
Inną metodą, którą stosowałam było wykorzystanie worka, jako elementu zabawy. I tak ciągałam go po ziemi, by Te mógł go gonić, a następnie rozszarpywać pod moją kontrolą.

- Kontener na śmieci. (wciąż pracujemy)
 Dla mnie to irracjonalne. W końcu to tylko zwykły kosz z klapą, ogrodzony płotkiem. Dla Terrora to przez długi czas był straszny, straszliwy potwór. Jak działam? Przede wszystkim w pobliżu skarmiam psa smaczkami i rzucam je w stronę tego straszliwego miejsca. Im bliżej podejdzie, tym więcej smakowitości. Zaczyna kojarzyć, że kontener nie jest wcale taki straszny, bo spotykają go tam same przyjemne rzeczy. (A raczej pyszne :) )

- Otwieranie parasola (wypracowane)
Tutaj z przykrością muszę przyznać, że tato pana prawie męża miał w tym swój zły udział. Któregoś razu, gdy maluch został z nimi i bardzo dokazywał, tak, że nie mogli poradzić sobie z jego wyciszeniem, tato postanowił znaleźć sposób na nieokiełznanego piesa i wystraszył go parasolem. Robił to ilekroć Te okazywał nadmiernie swój brak manier poprzez m.in. gryzienie stóp, rąk i ich "ujeżdżanie". W ten sposób zyskaliśmy lęk parasolowy. Nie było mi do śmiechu, szczególnie, że Te jest z nami od listopada zeszłego roku, a jak wiadomo to dość deszczowy miesiąc. Przez zimę używanie parasola nie było konieczne, więc olałam trochę temat, który wrócił ze zdwojoną siłą wiosną. Na szczęście i tutaj wypracowanie tego nie było trudne. Wystarczyło otworzyć parasol i dać psu zaznajomić się z nim. Następnym krokiem było poooooooowolne otwieranie go w towarzystwie psa i stały tekst w sytuacjach stresowych "Nie bój się, jest okej". I chociaż na początku bał się niesamowicie, to po kilkunastu razach, otwieranie i zamykanie parasola stało się czymś naturalnym. 
Obecnie ten upiorny przedmiot nie stanowi dla niego zagrożenia, chyba, że zostanie otworzony z wielkim impetem, wtedy chwila przerażenia, ale zaraz już wszystko jest ok.

- Strzepywanie prania (wypracowane)
Tutaj to dopiero była zagwozdka, bo niechęć do ubrań nie przyjechała z hodowli. Na początku wszystko było normalnie. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że pies bardzo stresuje się, gdy strzepuje pranie. Na początku zamykałam się w drugim pokoju i tam je doprowadzałam do ładu, jednak z czasem przyszło zastanowienie skąd wziął się problem? Przecież nikt nie straszył go tym hałasem, no ale lęk nie zrodził się przecież znikąd. Dopiero po jakimś czasie, przy okazji wizyty u teściów, wyszło, że kiedyś gdy psiak był z nimi piłka pokulała się pod suszarkę, a on niefortunnie zawinął się w jakiś rękaw i wywinął orła wraz z całą suszarką i rzeczami na niej znajdującymi. To rozwiało wszelkie wątpliwości i tłumaczyło skąd wziął się lęk przed praniem i suszarką.
Tutaj kompletnie nie miałam pomysłu jak działać. Nie wiem czy postępowałam zbyt drastycznie, ale pomogło. Otóż, zamykałam się z psem, suszarką i ciuchami w jednym pokoju, tak by nie miał możliwości ucieczki. Zaczynałam od delikatnego ruszania ciuchem w powietrzu, tak by wydawał jak najcichszy dźwięk, później wieszałam. Za każdym razem dźwięk był głośniejszy, a siła otrzepywania mocniejsza. W końcu gdy pies był gotowy, zaczęłam normalnie otrzepywać pranie, tym razem z otwartymi drzwiami. Okazały się niepotrzebnie, bo Te nie miał już oporu przed przebywaniem ze mną w jednym pomieszczeniu w trakcie wykonywania tej czynności.

-Chodzenie po klatce schodowej, schodach. (wypracowane)
To z tego co wiem częsty problem u psów.
U nas objawiał się zapieraniem łapami przy próbie wchodzenia po schodach, do klatki, wychodzeniu z domu. Poradziłam sobie nadzwyczaj szybko, prostym sposobem. Na każdym piętrze i pół piętrze rzucałam smaczki, tak by Terror widział, że to robię. Żeby je dostać, trzeba było wejść/zejść po schodach. Efekt był prawie natychmiastowy :-) 
Do dziś, czasem z przyzwyczajenia rzucam coś na górę, tak by przyśpieszyć czasem ślimacze tempo przy wchodzeniu.




Nie mogę sobie przypomnieć czy to już wszystko, aczkolwiek wymieniłam te rzeczy, które były najbardziej kłopotliwe w codziennym życiu.








 I tak jak w temacie, strach ma wielkie oczy - to co nam wydaje się błahe, dla naszych psów może stanowić koniec świata. Warto przyglądać się tym zachowaniom,  bo o ile strach przed wzbijającym się w powietrze workiem, lub nagłym hukiem wydaje się być stosunkowo łatwy do rozwiązania, o tyle lęk separacyjny niszczy psychikę psa i często wymaga konsultacji ze specjalistą lub leczenia farmakologicznego.


A jak jest z Waszymi psami? Mieliście, a może wciąż macie jakieś problemy z lękami? Jak je przezwyciężacie?
Czekam na opinie :)



Read More
Obsługiwane przez usługę Blogger.

© Życie z Jack Russellem, Psi blog o Jack Russell Terrorze :-), AllRightsReserved.

Designed by ScreenWritersArena